Po kilkunastu latach prowadzenia zajęć dla dzieci na temat Indian żadne pytanie nie jest już w stanie nas zaskoczyć.
Poniżej lista najczęściej zadawanych przez dzieci (i nie tylko :) ) pytań, wraz z odpowiedziami. Mogą być one świetną pomocą dydaktyczną podczas zajęć szkolnych, albo inspiracją dla organizatorów konkursów wakacyjnych podczas kolonii i obozów.
Krzysztof Kolumb, przybywając w 1492 r. do wybrzeży Ameryki sądził, że odkrył nową drogę do Indii, dlatego napotkanych tubylców nazwał Indianami. W języku polskim nie pomylimy tych pojęć, bo mieszkańców Indii nazywamy Hindusami, ale po angielsku słowo „Indian” może oznaczać zarówno Indianina, jak i Hindusa. Z powodu tej pomyłki Indanie nie lubią tego określenia i prawidłowo powinno się o nich mówić tubylczy Amerykanie (ang. Native American).
W Kanadzie, gdzie oprócz Indian żyją inne tubylcze nacje (Inuici, Aleuci), zwykle używa się określenia Pierwsze Narody (First Nations).
Generalnie pierwotni mieszkańcy Ameryki najchętniej określają swoje pochodzenie poprzez przynależność do konkretnego plemienia. (Mapa pokazująca rozmieszczenie poszczególnych plemion w Ameryce Północnej do obejrzenia na terenie naszego obiektu.)
Określenie „czerwonoskórzy” wzięło się stąd, że Indianie bardzo cenili kolor czerwony i często go używali, także do malowania własnych ciał. Pomalowani na czerwono z daleka wyglądali, jakby mieli taki kolor skóry, a przynajmniej tak się wydawało pierwszym podróżnikom, którzy widywali ich tylko z daleka.
Tak naprawdę nie istnieje rasa czerwona, Indianie należą do rasy żółtej, a skórę mają po prostu lekko śniadą – jakby byli opaleni.
W dawnych czasach Indianie rzeczywiście nosili imiona, które wywodziły się ze świata natury i często były wieloczłonowe, jak np. imiona słynnych wodzów Siuksów Lakota – Siedzący Byk czy Szalony Koń.
Jednak i u nas było kiedyś podobnie. Niejeden Karol czy Beata nie zdaje sobie sprawy, że imiona z naszego kręgu kulturowego też coś znaczą, tyle że pochodzą z obcych języków i nie każdy zna ich pierwotne znaczenie.
W XIX w., kiedy w Stanach Zjednoczonych usilnie starano się „ucywilizować” Indian i nadać im „normalne” imiona, ich poprzednie imiona – właśnie te opisowe – po przetłumaczeniu na angielski zaczęto zapisywać jako nazwiska, np. John Sitting Bull. I tak jest do dziś – dawne imiona stały się nazwiskami, a imiona dzisiejszych Indian są całkiem zwyczajne.
W dawnych czasach Indianin mógł nosić wiele imion w ciągu swego życia. Pierwsze, dziecięce imię zwykle znaczyło po prostu „pierwsza córka” lub „drugi syn” itd. Kiedy dziecko było troszkę starsze, np. kiedy zaczynało chodzić, nadawano mu właściwe imię. Często o wybór imienia proszono człowieka cieszącego się powszechnym szacunkiem. Np. w plemieniu Ojibwe taki człowiek pościł, medytował i prosił duchy o pomoc w wyborze imienia. Następnie zbierała się rodzina dziecka, osoba nadająca imię ofiarowywała tytoń czterem kierunkom świata i ujawniała imię. Często towarzyszyła temu ceremonia rozdawania podarków uczestnikom.
W ciągu swojego dalszego życia człowiek mógł jeszcze wielokrotnie zmieniać imię, np. mogło ono pochodzić od jakichś niezwykłych okoliczności, w których się znalazł lub od jego dokonań. Było to więc właściwie przezwisko i człowiek nigdy nie nadawał go sobie sam.
W niektórych plemionach, np. u Hopi, zmieniano człowiekowi imię na każdym etapie życia: przy narodzeniu, w dzieciństwie, po osiągnięciu dorosłości i po śmierci.
U Irokezów imię było własnością klanu i po śmierci noszącego je człowieka było ponownie nadawane nowonarodzonemu członkowi klanu.
Obie Ameryki zamieszkowało kiedyś ponad 2 tysiące różnych plemion. Niemal każde z nich posługiwało się własnym odrębnym językiem. Z co najmniej 300 języków z Ameryki Północnej do dziś przetrwało ok. 175, z czego tylko 20 jest na tyle żywych, że posługują się nimi nie tylko przedstawiciele najstarszego pokolenia, ale i dzieci. Najwięcej osób posługuje się językiem Nawaho – ponad 100 tysięcy.
W Ameryce Środkowej i Południowej sytuacja języków tubylczych przedstawia się lepiej – posługuje się nimi ok. 50 mln osób, czyli 10% ludności (najwięcej językami z rodziny Quechuan – 8,5 mln osób). W trzech krajach języki tubylcze mają status urzędowych (obok języka hiszpańskiego): w Peru język Quechua, w Boliwii – Aymara, w Paragwaju – Guarani.
Zła sytuacja języków indiańskich w USA wynika z tego, że wiele plemion wyginęło do ostatniego człowieka, a wraz z tym ich języki, a po drugie pod koniec XIX w. rząd Stanów Zjednoczonych wprowadził dla indiańskich dzieci system przymusowego szkolnictwa. Dzieci były przemocą zabierane z domów i zamykane w szkołach z internatami, znajdujących się bardzo daleko od rodzinnych rezerwatów. Uczono je tam języka angielskiego, jednocześnie zabraniając używania języków indiańskich. W ten sposób wiele języków stanęło na krawędzi zagłady, bo posługiwali się nimi tylko najstarsi członkowie plemion.
Na szczęście dziś, kiedy Indianie przejęli kontrolę nad systemem edukacji swoich dzieci, języki tubylcze trafiły do szkół i dzieci uczą się ich równolegle z językiem angielskim. Poza tym wiele plemion, jak np. Czarne Stopy, wdrożyło specjalne programy mające na celu zachowanie języka: tworzone są słowniki, zapisywana jest gramatyka, nagrywana wymowa. Dzięki temu te języki indiańskie, które przetrwały do dziś, już na pewno nie zaginą.
Pierwotnie w jednym z języków indiańskich ze wschodniej części Ameryki Północnej słowo „squaw” oznaczało narządy płciowe kobiety. Biali ludzie zaczęli używać tego słowa jako określenia indiańskiej kobiety, ale w bardzo negatywnym, obelżywym znaczeniu. Słowo „squaw” stało się bardzo popularne wśród białych i z czasem nieco zatarło się jego obraźliwe znaczenie. W USA i Kanadzie jest wiele nazw geograficznych zawierających to słowo (np. Squaw Valley), słowniki języka angielskiego tłumaczą je po prostu jako „Indianka”. W takim też znaczeniu używał go Karol May w swoich książkach o Winnetou.
Należy jednak pamiętać o pierwotnym, obraźliwym znaczeniu słowa „squaw” i nie używać go w odniesieniu do indiańskich kobiet nawet w żartach, żeby nikogo nie urazić.
Skalpowanie (czyli odcinanie włosów razem z kawałkiem skóry głowy) czy inne okaleczanie zabitych wrogów białym ludziom zawsze wydawało się bezmyślnym okrucieństwem ze strony Indian. Tymczasem miało ono zawsze podłoże kulturowo-religijne. Np. Indianie Lakota wierzyli, że człowiek posiada cztery dusze, z których jedna znajduje się we włosach; zabranie skalpu pokonanemu przeciwnikowi sprawiało, że zwycięzca zdobywał także ową duszę. Dodatkowo rany zadane wrogowi po śmierci okaleczały tę duszę, która odchodzi w zaświaty, więc w ten sposób zapewniano sobie to, że przeciwnik, który był wyjątkowo niebezpieczny za życia, w przyszłym życiu nie będzie stanowił zagrożenia.
Pierwotnie zwyczaj skalpowania występował jedynie u kilku indiańskich plemion. Do jego rozpowszechnienia i zwyrodnienia przyczynili się biali ludzie, którzy chcąc zagarnąć ziemie Indian zaczęli wyznaczać nagrody za zabicie Indianina. Najprostszym sposobem udowodnienia tego było dostarczenie skalpu. Np. w 1704 r. władze brytyjskiej kolonii Massachusetss płaciły 100 funtów za skalp mężczyzny, a 10 funtów za skalpy kobiet i dzieci powyżej 10. roku życia.
Indianie Ameryki Północnej mieszkali w kilkunastu różnych typach domów, w zależności od tego, w jakim klimacie i warunkach przyrodniczych żyli i jaki prowadzili tryb życia.
W tipi uszytych ze skór bizonów mieszkało przede wszystkim kilkanaście koczowniczych plemion z rejonu Wielkich Równin. Plemiona żyjące w rejonie Wielkich, Jezior mieszkały zwykle w wigwamach – kopulastych szałasach krytych korą brzozową skórą lub matami trzcinowymi. Podobny kształt miały też domy Apaczów, zwane wickiup. Irokezi z północno-wschodniej części Ameryki Północnej budowali tzw. długie domy – wielorodzinne długie drewniane budowle kryte korą. Seminole z Florydy mieszkali w domach zbudowanych na palach – miały one tylko dachy, a pozbawione były ścian. Zamieszkujące Południowy Zachód plemiona Pueblo budowały sześcienne domy z suszonej na słońcu gliny zwanej adobe. Mieszkający na terenach pustynnych Nawaho do dziś mieszkają w hoganach – okrągłych chatach z drewna i niewypalonej gliny, częściowo zagłębionych w ziemi.
W Ameryce Północnej występowało też wiele różnych rodzajów szałasów i ziemianek. Ponadto niektóre plemiona część roku spędzały w jednym typie domów, część w innym – bo np. zmieniała się pora roku i pogoda albo trzeba było wyruszyć na wielotygodniowe łowy.
Trzeba pamiętać, że tipi to tylko jeden z wielu typów indiańskich domów. A dziś większość Indian mieszka w zwykłych domach, tak jak wszyscy inni Amerykanie.
Jedząc popcorn albo chipsy wydaje nam się, że to takie współczesne produkty, a tymczasem robi się je z roślin uprawianych przez Indian od tysięcy lat. Ponad połowa dziś uprawianych na świecie roślin jadalnych jest pochodzenia amerykańskiego – czyli ich odkrycie zawdzięczamy Indianom. Najpopularniejsze z nich to: kukurydza, fasola, dynia, kabaczki, papryka, ziemniaki, pomidory, orzeszki ziemne, dziki ryż, kakaowiec, ananas, awokado, papaja, truskawki, żurawina, słonecznik. Niektóre plemiona zbierały te rośliny w stanie dzikim, inne uprawiały je.
Indianie jedli też oczywiście mięso, ale nie hodowali zwierząt, tylko na nie polowali. Najlepszą i największą zdobyczą na lądzie był oczywiście bizon, ale Indianie cenili też mięso mniejszych zwierząt: jeleni, łosi, antylop, piesków preriowych i wielu, wielu innych. Polowali też na ptaki (indyki, pardwy, dzikie kaczki i gęsi, itp.) i oczywiście łowili ryby i inne zwierzęta wodne (w tym wieloryby). W rejonach charakteryzujących się szczególnie trudnymi warunkami przyrodniczymi nie gardzili nawet wężami czy owadami.
Tubylczy Amerykanie przyrządzali pożywienie na wiele różnych sposobów: gotowali, piekli, dusili, a także suszyli, wędzili i marynowali jedzenie do późniejszego użycia. Znali też wiele przypraw i ziół. Sól była znana tylko w niektórych rejonach.
Przede wszystkim indiańskie fajki wcale nie służyły do zawierania pokoju, tylko do modlitwy, więc prawidłowym określeniem jest „święta fajka”, a nie „fajka pokoju”.
Do palenia w fajce najczęściej służył Indianom tytoń – roślina, która pochodzi z Ameryki. Dla niektórych plemion, zwłaszcza rolniczych, był on rośliną świętą. Dla plemion koczowniczych ważniejsza od tytoniu była fajka; nie zawsze zresztą palili w niej tytoń – czasem dodawano do niego inne rośliny, czasem były to mieszanki różnych ziół nie zawierające tytoniu.
Biali podróżnicy sprowadzli dwa gatunki tytoniu: Nicotiana rustica (w XVI w.) i Nicotiana tabacum (w XVII w.) do Europy, gdzie stał się po prostu używką, groźną zresztą dla zdrowia.
Dla tubylczych Amerykanów tytoń wciąż pozostaje rośliną świętą, zajmującą bardzo ważne miejsce w życiu religijnym, do dziś nie może się bez niego obejść żadne indiańskie święto religijne.
Orzeł, jako największy i nawyżej latający ze wszystkich ptaków, zawsze był dla Indian bardzo ważny. Uważano go za pośrednika między Stwórcą a człowiekiem, jego pióra reprezentowały modlitwy. Do dziś używa się ich w ceremoniach, stanowią też najważniejszą część strojów do współczesnych indiańskich tańców pow wow. Darzy się je wielkim szacunkiem, np. jeśli podczas tańca orle pióro upadnie na ziemię, wyznaczona osoba staje przy nim i chroni je do końca tańca, a później dokonuje się specjalnej ceremonii, zanim zostanie podniesione.
W dawnych czasach w niektórych plemionach (zwłaszcza na obszarze Wielkich Równin) wojownikom przyznawano orle pióra za dokonania wojenne. Czasem takie pióro było malowane lub nacinane w odpowiedni sposób, w zależności od tego, za co konkretnie je przyznano. Po uzbieraniu odpowiedniej ilości piór wojownik zyskiwał prawo do noszenia pióropusza.
Dziś wśród tubylczych Amerykanów prawo do noszenia pióropusza mają jedynie weterani wojenni lub osoby o wyjątkowych dokonaniach w innych dziedzinach.
W USA panują bardzo rygorystyczne przepisy dotyczące ochrony orłów, za posiadanie piór lub innych części ciała tych ptaków grożą bardzo wysokie kary. Ustawa o ochronie orłów z 1940 r. przewiduje w tej kwestii wyjątek dla tubylczych Amerykanów właśnie ze względu na to, że orle pióra mają dla nich znaczenie religijne.
Tak, w niektórych plemionach istnieje tradycja „tańca deszczu”. Jak wszyscy inni ludzie, Indianie zawsze rozumieli, że woda to życie i deszcz o odpowiedniej porze i w odpowiedniej ilości wpływa na dobre funkcjonowanie środowiska naturalnego. Jednakże najważniejsze znaczenie miało to dla ludów rolniczych, uprawiających ziemię. U nich rzeczywiście istnieją do dziś ceremonie „tańca deszczu” (zwłaszcza w południowo-zachodniej części Stanów Zjednoczonych). Nie przeprowadza się ich jednak doraźnie, są częścią rocznego cyklu ceremonii. Nie tylko zresztą taniec jest tam związany z deszczem. Symbolika związana z wodą przenika całą kulturę, pojawia się w nazwach klanów, w sztuce, ceramice, na tkaninach, strojach itp. Woda i deszcz mają nie tylko zapewnić dobre plony, ale mają także funkcję oczyszczającą całą ziemię i ludzkie życie.
Koczownicy także rozumieli, że w dłuższej perspektywie deszcz sprawi, że zwierzęta, na które polują, będą miały do dyspozycji bujniejszą trawę, ale bezpośrednio deszcz powodował dla nich jedynie wilgoć w domach i przemoczone mokasyny – nie próbowali więc wywoływać deszczu.